Wczoraj w wielkim pośpiechu przemierzałem sklepy. Miałem zamiar zainwestować w nowe okrycie wierzchnie. W końcu zima za pasem trzeba się przygotować, nie? Późno już było a sklepów sporo. Gnałem więc co sił w nogach by się uszczęśliwić nowym nabytkiem. Niestety, gdy kasy brakuje widzę w sklepach mnóstwo rzeczy. Gdy kasę mam wszystko jakoś nagle znika. Cztery sklepy oblatałem i nic. Zazwyczaj w drugim już coś kupuję bo mnie wygibasy w ciasnych przymierzalniach nie rajcują. Porażka. Wychodząc z przybytku konsumpcji zauważyłem jeszcze jeden sklep, ostatnią szansę by sprawę załatwić i nie wracać do niej następnego dnia. Rzutem na taśmę udało mi się znaleść to czego szukałem. Gdy wchodziłem do sklepu była już 20:55. No ale zdążyłem. Wybrałem, Kupiłem. Wychodzę. Sklep był już nieczynny a przeuprzejma pani była łaskawa zsunąć do połowy metalową kratę jako widoczny sygnał dla innych klientów, aby nie zaszczycali sklepu już swymi wizytami.
Wychodząc zaglądałem do reklamówki i nagle coś mnie pieprznęło centralnie w czoło. Gdy się zorientowałem gdzie jestem i co się stało Olga i Młody pokładali się już ze śmiechu. Siedząc otępiały na podłodze zauważyłem, że nade mną jest krata, od której właśnie przed chwilą się odbiłem. Tak... ubaw po pachy... :D Zakupiony ciuch okupiłem dodatkowo wielkim guzem na czole.