Archiwum kwiecień 2008


za oknem...
Autor: ragar
29 kwietnia 2008, 16:50
    Za oknem słońce, zieleń, ciepło i gwarno. Może to i dobrze, że wiosna. Ludzie opowiadają, że z wiosną przychodzi optymizm, energia, uniesienia i witalność. Ja tam nie wiem ale ładnie jest, to trzeba przyznać. Kwiecą się drzewa, krzewy i kwiaty się kwiecą też. Owady i inne stworzonka budzą się do życia - wczoraj do mego domostwa wprosiła się osa, wywołując panikę wśród pozostałych domowników. Jedynie mój pies zachował zimną krew i osę zjadł. Głodny był widać biedaczek ;) Osa stworzonko boże i po bożemu skończyła żywot
    Co tam jeszcze za oknem... uczennice z pobliskiego liceum przechadzają się w skąpych strojach. Ech młódki. Gdy sięgam pamięcią w te szczenięca lata muszę przyznać, że głupi byłem aż miło. Młodość ma jednak swoje prawa, poza tym miło popatrzeć na zgrabne ciałko, mimo, że na zgrabnym ciałku z reguły kończą się zalety tych niewiast. Miałem ostatnio okazję podsłuchać rozmowę dwóch przejętych nastolatek rozprawiających żarliwie o perypetiach miłosnych. Jedno wiem - gdybym ja wtedy wiedział to, co wiem teraz... to bym sobie poszalał.
    Za oknem czasem przemknie też motocykl. Taaak... to rzecz godna uwagi, budzi się we mnie tęsknota za zapachem spalin, za pędem powietrza, które opływa ciało z każdej strony i rykiem silnika. Kolejna wiosna a ja wciąż bez motocykla. Nie mogę tego odkładać w nieskończoność. Muszę zorganizować fundusze i zakupić jakiś piękny i rączy egzemplarz.
koniec kursu
Autor: ragar
29 kwietnia 2008, 12:23
    W piątek zakończyłem dokształcanie. Egzamin pisemny i opracowanie własnego autorstwa zostały ocenione pozytywnie, jestem więc już inspektorem ochrony przeciwpożarowej. Wraz z końcem kursu nadszedł przykry moment rozstania z Małgorzatą. Nie ukrywam, że przeżyłem do dość mocno.
    Jeszcze w piątek rano zaproponowałem, że wracając odwiozę ją do domu, i tak przecież przejeżdżam przez jej miasto. Zgodziła się chętnie co mnie bardzo ucieszyło. Pogoda była piękna więc wracaliśmy niespiesznie delektując się przejażdżką. Było bardzo miło. Gdy dojechaliśmy na miejsce zaprosiła mnie na kawę. Zgodziłem się. Spędziłem z nią ponad godzinę jakby podświadomie oddalając przykry moment pożegnania. Tymczasem we mnie wzbierała fala romantycznego uniesienia. Byłem rozdarty pomiędzy dwoma scenariuszami dalszych wydarzeń.
    Z jednej strony chciałem powiedzieć jej jak bardzo się z nią zżyłem przez te dwa tygodnie, jak wiele dla mnie znaczy i że ciężko mi się z nią rozstawać. Chciałem objąć ją jak wtedy gdy bawiliśmy się na spotkaniu integracyjnym w wiejskim zajeździe. Pragnąłem pocałować ją czule i zostać. Po prostu zostać z nią jeszcze choćby przez parę chwil. Z drugiej jednak strony wciąż dręczyły mnie myśli o ewentualnych konsekwencjach. Przecież od dłuższego czasu próbuję odbudować zniszczone relacje z Olgą. Obiecałem sobie, że nie będę jej już stawiał w takich trudnych i nieprzyjemnych sytuacjach, że nie będę "zbyt miły" dla innych kobiet.
    Skończyło się na tym, że rozsądek wziął górę. Odchodząc, przy drzwiach wymieniliśmy koleżeńskie uprzejmości. Nadstawiła policzek do pocałunku... wbrew jej niewerbalnej sugestii pocałowałem ją w usta. Delikatnie... nasze usta zetknęły się tylko na chwilę ale dla mnie to było przeżycie niemalże erotyczne. Tak się pożegnaliśmy. W drodze do domu zastanawiałem się dlaczego posłuchałem głosu rozsądku. Jestem pewien, że parę lat temu dałbym sie ponieść emocjom. Jeszcze tego samego dnia wieczorem żałowałem gorzko, że nie podzieliłem się swoimi uczuciami z Małgorzatą. Wydaje mi się, że ona także coś do mnie czuje...
 
    Czas działa jak wybielacz, wszystko blaknie. Również uczucie żalu. Z perspektywy kilku już dni wydaje mi się, ze mimo wszystko dobrze uczyniłem zachowując powściągliwość...
rendez-vous
Autor: ragar
11 kwietnia 2008, 13:03
    Umówiłem się właśnie z Olgą na randkę. Poderwałem ją wizją rozkoszy miłości francuskiej. Zgodziła się od razu. Zatem dziś po pracy czeka mnie wyprawa do marketu po flaszę z winem do tego może kiść ciemnych winogron i zaopatrzenie gotowe. Chyba że pójdę w większy kaliber - wtedy potrzebna będzie flasza z ginem i cytryny. Ech... absynt mi się marzy, gdzie by tu można dostać taki specjał, hmm?
kołomyja
Autor: ragar
09 kwietnia 2008, 15:07
    Po tygodniowej absencji w pracy nazbierało się mnóstwo różnych pierdół, którymi trzeba się pilnie zająć. Na to wszystko nałożyła się całkiem niecodzienna sytuacja - zmiana szefowej. Nawet fajna z niej kobitka ale coś czuję, że będzie ostra. Zobaczymy. Jak na razie ma mnóstwo zapału i ciekawych pomysłów.
    Tak więc w pracy jakoś sobie radzę. Gorzej z emocjonalną stroną mego życia. Wciąż aktyny jest konflikt z połowicą. Czasem przybiera na sile, czasem przygasa. Ostatnio nie jest źle. Po moim powrocie z kursu była naładowana negatywnymi emocjami podejrzewając mnie o flirtowanie przy każdej okazji. Nie wiele mija się to z prawdą, wróciłem wszak zauroczony inną kobietą. Jednak na swą obronę mam to, że mego zauroczenia nie okazywałem w żaden sposób. Zachowałem w tym względzie daleko idącą powściągliwość. Uczucie, jakim darzę Gosię traktuję czysto platonicznie.
    Teraz relacje z Olgą są już unormowane. Parę dni wystarczyło by rozładować napięcie i jest bardzo miło. Myślę jednak o Gosi każdego dnia. Gdy wieczorem wychodzę na ostatniego papierosa zastanawiam się co właśnie porabia. Nie powinienem myśleć o innej kobiecie ale nie potrafię przestać. Łudzę się, że tak długo jak nie wykracza to poza sferę moich marzeń wszystko jest w porządku ale to nieprawda. Mam świadomość, że nawet same rozmyślania o innej nie są w porządku wobec kobiety, z którą jestem. Czasami nachodzi mnie z tego powodu poczucie winy.
pięć dni zauroczenia
Autor: ragar
08 kwietnia 2008, 14:18
    Długa nieobecność, długie milczenie... ale w końcu jestem. W moim życiu wydarzyło się w końcu coś godnego opisania. Oczywiście mam na myśli kobietę - Małgorzatę... ale od początku.
     Ubiegły tydzień spędziłem w Częstochowie. Wysłano mnie na kurs do Centralnej Szkoły Państwowej Straży Pożarnej. Kurs obejmuje dwa pięciodniowe zjazdy. Pierwszy mam właśnie za sobą. W kursie uczestniczyła też Gosia. Poznałem ją zaraz na pierwszej przerwie w zajęciach - wyszliśmy oboje na papieroska (palenie zbliża ;). Jakby ją opisać... niewysoka, kształtne ciało, ładnie zaokrąglone piersi, długie brązowe włosy i oczy, w których można się zatopić na długie godziny. Jednak nie to zrobiło na mnie największe wrażenie a jej sposób bycia. Ta kobieta się pięknie uśmiecha i robi to często, ma poczucie humoru i mówi w taki sposób, że mógłbym jej słuchać cały dzień. Nieważne o czym by nie opowiadała słuchanie sprawia prawdziwą rozkosz.
    Na kursie, jak to na kursie - szybko utworzyły się grupki. W tej w której ja się znalazłem było czterech facetów i cztery kobiety - idealny układ, nieprawdaż?  Zakwaterowani byliśmy w jednym hotelu strażackim co pomagało zacieśniać więzy naszych znajomości. Dość dużo czasu spędzałem z Gosią i ostatniego dnia stwierdziłem, że jestem nią oczarowany. Żal mi było wyjeżdżać i nie mogę się doczekać kolejnego zjazdu. Wcale nie dlatego, że mam wobec niej jakieś zamiary. Ona zamężna i dzieciata, ja żonaty i dzieciaty - to raczej nie miałoby sensu. Poza tym wcale nie mam pewności, że byłaby mną zainteresowana. Chodzi mi raczej o to by spędzać czas w jej towarzystwie. Minęło parę dni a ja autentycznie za nią tęsknię. Do tego stopnia, że znalazłem ją w portalu nasza-klasa by popatrzeć na jej zdjęcia. Dokładnie pamiętam pożegnalnego, koleżeńskiego całusa. Chciałem powiedzieć coś miłego, coś od siebie ale akurat nie byliśmy sami więc odpuściłem. Umówiłem się za to, że na kolejny zjazd podrzuci mnie swoim samochodem. Mieszka blisko mnie więc się z nią zabiorę ;>
    Naprawdę... niesamowita kobieta...