01 października 2007, 14:30
W moim życiu ostatnio pojawia coraz więcej uczuć i emocji. W większości są to miłe doświadczenia. Cieszę się, bo dzięki nim poniekąd poznaję samego siebie, swoje reakcje, walczę ze swoimi słabościami.
W pewnym sensie stoję na rozdrożu. W ubiegłym tygodniu wyobraziłem sobie rozstanie z Olgą. O dziwo nie zrobiło to na mnie wielkiego wrażenia. Czasem zadaję sobie pytanie co mnie przy niej trzyma? Czym jestem z nią związany? Jedną taką rzeczą, takim węzłem, trzymający mnie przy niej jest na pewno świadomość, że ona była przy mnie w najtrudniejszym w mym życiu momencie. Byłem wtedy młody i nie doceniałem tego w pełni. Teraz wiem, że dla niej nie było to łatwe, a mimo to murem stanęła za mną. Jestem jej za to wdzięczny. Tylko czy to wystarczy? Jeszcze miesiąc temu powiedziałbym, że w zasadzie nie mam wątpliwości, że wiem czego chcę - teraz nie wiem już nic...
Najwygodniej jest zostawić wszystko po staremu. Uczucia, emocje - to wszystko przeminie, opadnie jak liście z drzew. Czy warto więc się nimi kierować? Z racjonalnego punktu widzenia nie ma to sensu ale ja nie potrafię ich tak całkowicie zignorować. Myślę o NIEJ... myślę też o Alicji. Obie są jakimś synonimem innego życia. Życia, w którym nie tłumi się uczuć i emocji. Spontanicznych gestów, nie wystudiowanych póz ale szczerych odruchów. Takiego życia w gruncie rzeczy pragnę.
Czy z Olgą mogę tak żyć? Muszę sobie na to pytanie odpowiedzieć.